/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0001_0001.djvu

				
			

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0002_0001.djvu

			Nr. 12 


Str. 2 


KRA Ą 


Tran. 


Malarz, kolega mój i przyjaciel, urządził na prowincji 
wystawę :swych obrazów. A że lub
 dzieci, przeto przezna- 
czył cały dochód z wystawy na dożywianie biednych dzieci 
szkolnych. Wystawa miała powodzenie i dochód z niej jak 
na małe miasteczko, dość duży. Malarz złożył go na ręce 
miejscowej szkolnej kierowniczki, znanej z energji i społecz- 
nej działalności na terenie szkolnym. Wyobrażał sobie dzieci 
jedzące owoce, ciastka, może czekoladę. Dowiedział się od 
kierowniczki szkoły, że spełniając życzenie malarza dożywia- 
nia dzieci, zakupi odpowiednią ilość tranu. Nigdy mu to na- 
wet przez głowe nieprzeszło, by dzieciom fundował tran. 
Ale wobec zapewnień kierowniczki o znakomitych rezultatach 
tranu, ustąpił. Cóż miał robić. Zapytał tylko, czy dzieci to 
chętnię piją. Ze zd
mieniem dowiedział się, że tak. W domu 
nie chcą, ale w szkole widząc, że inne dzieci piją, chcą i one. 
Wprawdzie przy pierwszej libacji tranowej, zdarza się im 
wyjazd do Rygi, ale potem już idzie gładko. 
Przyszło mi na myśl, że z programem szkolnym dla 
dzieci, jest to samo. Najpierw idą do Rygi a potem znoszą 
go jak i inne dzieci. Pisał o tern b. rozsądnie p. Zygmunt 
Nowakowski, omawiając program polonistyki dla szkół śred- 
nich. - Dzieci to najlepsza publiczność, przyjmująca wszyst- 
ko co żywe i interesujące jak najlepiej, czy jako widz, czy 
słuchacz, czy czytelnik. I takim wdzięcznym a zgłodniałym 
odbiorcom wrażeń, daje się w szkole tran - nudy. - Gdy- 
bym był wszechmocny w szkolnictwie, czego nieidentyfikuję 
ze stanowiskiem ministra oświaty, to przedewszystkiem 
wygnałbym ze szkół nudziarzy. Nieumiesz zająć, to nieucz, 
ale niewlewaj przemocą tranu do głów. Bo tran, to nie olej 
w głowie. Tylko to co organizm przyjmie chętnie, wychodzi 
mu na zdrowie. A młody umysł najchętniej przyjmuje zaba- 
wę i śmiech. Śmiech jest oznaką żywotności. Ważniejszym 
od programu jest nauczyciel, lubiący dzieci i przez nie lu- 
biany a umiejący bawić je nauką. Czyli nauczanie sztuką, 
bo sztuka to jest to, co nigdy nie nudzi. - Gdyby Matejko 
uczył historji polskiej, dzieci niemogłyby się znudzić ogląda- 
jąc jego dzieła, choć takie poważne. - Powiecie że takich 


wyjątkowych nauczycieli jest mało. Jest ich dość, tylko oni 
nieuczą a zamiast nich nudziarze. 
Pan Zygmunt Nowakowski w sprawozdaniu ze swej. 
podróży do Moskwy, wyraża się z entuzjazmem o nauczy- 
cielu sowieckim, zajmującym się dziećmi w czasie przedsta- 
wienia teatralnego. I dodaje: podobno u nas jest też znakomi- 
tość na tern polu, niejaki p. Ladosz. - Znakomitość i niejaki. 
Właśnie że dzieci wiedzą doskonale jaki jest p. Henryk 
Ladosz i dlatego tak go kochają. Proszę posłuchać jak do, 
nich przemawia przez radjo. 
Zastanawiając się nad programami szkolnymi, należy 
wziąć pod uwagę, co w nich przydaje się w życiu dzieciom, 
młodzieży a nąstępnie dorosłym. Z programu szkół do któ- 
rych uczęszczałem przed wojną, łącznie z Uniwersytetem 
(wydział filozoficzny) i Akademją Sztuk Pięknych - prawie 
nic niebyło potrzebne, z tego co pakowali nam do głów. 
To też i wietrzały bardzo prędko tranowe opary z mózgów. 
Obecnie ma być trochę lepiej. Nudziarzy takich jak wtedy, 
już jest mniej. Pojęcia zmieniły się. Pamiętam filologa, który 
mówił do mnie: ty leniu! Tobie nic niechce się robić. Tybyś 
tylko rysował. 
Obecnie ma się zająć opinjowaniem programu poloni- 
styki dla szkół średnich, Akademja Literatury. Skłaniam 
głowę przed jej kompetencją, ale pozwolę sobie wściubić 
swoje trzy grosze. Mam na myśli autora bardzo odpowied- 
niego dla młodzieżyaniedocenianego przez dorosłych, to 
jest Stanisława Szczepanowskiego. - Drugim Stanisławem 
o którego miejsce w programie polonistyki domagam się, 
to Stanisław Witkiewicz, a zwłaszcza jego dwie nowele 
z Tatr: Jędrek Cajka i Zośka Galicka. - Trzcci Stanisław, 
to SzukaIski, z którego załączyć należałoby, myśli o Nowej, 
Polsce. - Oto moje trzy grosze. 


Marjan Ruzamski 


U nas za kulturalnego uchodzi spożywca kultury ą nie 
Jej wytwórca. To tak, jak by za piekarza uchodził zjadacz 
chleba, a nie chleborób. m. r. 


. 
EleIUenlarz: Lez:lreśc::io"W"ego le...alo"W"c::a. 


Piszę do ludzi, którzy czytali czołowy artykuł w t4-ym 
numerze "Pionu" (j. Hulewicz: U źródeł niewiadomych wia- 
domych). Oburzający jest ten popularny wykład formułek, 
pachnących filozof ją, będących zresztą w obiegu wśród arty- 
stów i inteligencji dzisiejszej. Hulewicz należy do gromady 
współcześników, którzy w intelektualnych dociekaniach, czem 
są lub powinny być poszczególne rzemiosła artystyczne jak 
malarstwo, rzeźba, mużyka i t. d. - stracili dawno rozsądną 
prostotę i jasność poglądu na stosunek tych rzemiosł czy 
zawodów do życia. Nie mogąc tworzyć t. j. nie maj
c opa- 
nowanego rzemiosła, ani treści, idei do przeprowadzenia 
temże r7emiosłem, a tylko inteligencję, ludzie ci szukają ta- 


kiej najprostszej formuły na "twórczość", któraby pokrywała 
się z ich impotencją ideową. Grzebią się w rozważaniach 
nad elementami, tworzywem, środkami ludzkiego wypowia- 
dania się i sądzą, że zeszedłszy na te elementarne niziny 
wynajdą i ustalą nową tabliczkę analitycznego mnożenia 
swej beztreści. 
Oto w podobnych rozważaniach we spomnianym arty- 
kule odkrywamy wraz z Hulewiczem Amerykę i to, że ele- 
mentem literatury jest słowo, :malarstwa - linja i barwa, 
rzeźby - bryła, muzyki-dźwięk. Ponieważ proste i jasne 
dla dziecka prawdy są podawane w formie niezwykle inteli- 
gentnej i na naczelne m miejscu w tygodniku literacko-liiPo-
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0003_0001.djvu

			Nr. 12 


KRA K 


Str. 3 


-łeczno-kulturalnym, w pierwszej chwili jesteśmy olśnieni ich 
racją. Lecz wystarczy przeczytać artykuł raz i drugi, by spo- 
strzec, że autor wywala otwarte drzwi, a sugestjonuje tylko 
"'Swą literacką zdolnością odmiennego formułowania i precy- 
zowania komunałów. Każdy malarz, muzyk, słowem praktyk 
ma we krwi, w instynkcie te prawdy i Bie ma potrzeby ich 
obecności konstatować. Zaś dla ludzi inteligentnych, maja,- 
cych czas na śledzenie polemicznych koziołków zapaśników 
literackich, ględzenie Hulewicza sprowadza sprawę do 1 klasy 
powszechnej, dyskusyjnego miętolenia o Sztuce. 
Mnie, malarzowi z rzemiosła, wierzącemu w Sztukę swą, 
jako mającą coś więcej zawierać prócz kompozytu linji i barw, 
narzuca się potrzeba sprostowania, że rozważana przez Hu- 
lewicza segregacja elementów niema nic wspólnego z rozwa- 
żaniem o Sztuce. 
Słowa używa poeta narówni z dziennikarzem jak i ku- 
charką piszącą list. Kolorem i linją pokrywa płaszczyznę 
dziecko, które się dorwało ołówka i farb i współczesny ma- 
larz, choćby z grupy K. P., którego czyn życiowy, czyli 
obrazy są na poziomie bazgrot dziecka i tylko przez zakuli- 
sowe wpływy stołeczne są one wystawiane na publicznych 
przybytkach lekkich i cięższych Muz jako ostatni wyraz fran- 
cuskiej "Sztuki" w Polsce. Dźwięk wydaje również i trąbka 
automobilowa. Używanie i kombinowanie tych elementów nie 
ma nic wspólnego ze Sztuką. Jeśli te środki używane są 
także w innych dziedzinach ludzkiej działalności, zatem nie 
są one istotnemi elementami Sztuki. Są to środki, elementy 
ludzkiego porozumienia się wogóle a Hulewicz wypatrując 
dna w studni, wpadł zagłęb oko. 
Panowie szukający (szuka się rzeczy zgubionych) pier- 
wotnych środków Sztuki nie spostrzegają kiedy omijają lub 
odrzucają istotny element, środek. Sztukę w rozumieniu in- 
strumentu kultury rodzi to coś, przyznawane przez Hulewi- 
cza łaskawie tylko literaturze w zdawkowe m określeniu "te- 
mat", a tern czemś jest treść, tę zaś stwarza idea, wiara ar- 
tysty. Z chwilą nazwania tego, co uplastycznia obraz, "lite- 
raturą", z chwilą umałoważnienia lub wykreślenia treści, idei 
ze Sztuki, przekreślono na długi czas możliwość jej rozwoju. 
Współcześni beztreściowcy powołują się na "szczyty" 
ludzkiej twórczości, dla nadania swym teorjom wagi trady- 
-cyjnej. Więc Madonny Angelica, Boticellego czy Lippiego są 
tylko symfonjami kolorów niebieskich, żółtych i t. d., więc 
Girlandaja "Nawiedzenie" jest tylko eksperymentem kompo- 
zycyjnym rozkładu trzech form i plam barwnych w prosto- 
kącie płótna (deski), jak to bezczelnie swego czasu tłomaczył 
sobie i czytelnikom "Pionu", protegowany przez Hulewicza 
do tytułu artysty, Stażewski, intelektualista szukaj
cy braku- 
jących mu możliwości twórzenia. 
O adwokaci swej chudości twórczej i niewiary 'W sie- 
bie! Głowacze "sztucznej" filozofji nigdy nie odczują ani 
dojrzą, że tamci wielcy rzemieślnicy i szczerzy chrześcijanie 
nigdy sobie nie łamali głowy nad "elementami" Sztuki, a za- 
gadnienia formy, kompo
cji, koluru rozwiązywali instynktem, 
uczucie i umysł wyt
żając na wyposażenie swych dzieł 
w przekonującą pot,:g
 treści, uplastyczniającej ich wiar,: 
'W swego boga i świf;tych bohaterów. Zeby to odczuć, trze- 


ba być krewniakiem po rzemiośle i idei tamtych artystów. 
Więc co się naszym teoretykom w tych "szczytach" nie zga- 
dza z ich pojf;ciami o Sztuce, co ich teorje kompromituje, to 
uznają za nieistotne i małoważne. 
W pewnem niemieckiem wydaniu historji Sztuki wi- 
działem lustracje sławnych dzieł malarstwa, a obok nich ich 
schematy kompozycyjne, rozkład plam. Coś zupełnie jak 
obrazy dzisiejszych Strzemińskich, Stażewskich i t. d. Do 
tego stanu chcą sprowadzić beztreściowcy Sztukę, do abeca- 
dła linji i barwy. Z tych sylab chcą budować "wyraz" arty- 
sfy. Jakże daleko im do budowy "zdania". 
Dla inteligentnego umysłu Hulewicza jest za ciężko lub 
zacofanie pomyśleć. że linja lub kolor prócz zabawki dziecka, 
albo motywu rytmiczno-zdobniczego płaszczyzny, może być 
też środkiem ograniczenia, wyrażenia formy, kształtu, a to 
może być ideogramem, pojęciem plastyczne m i t. d. Ten fi- 
lozof z wyższych klas dyskusyjnych, a sztubak w rzemiośle, 
w praktyce próbuje podawać jakieś wskaźniki, według twór- 
czości, a czytehtikom wykładać prawdy o Sztuce i stanow- 
cze, a okropne w swej ogólnikowości definicje obrazu, rzeźby 
i wogóle twórczości. . 
Druga rzecz, przed którą chcę ostrzec publiczność, to 
wystąpienie Hulewicza z wyzwaniem do dyskusji z równo- 
czesnem przywdzianiem całego rynsztunku zastrzeżeń, uprze- 
dzeń co do wyboru broni, sposobów walki i t. d. Poczynione 
są wszystkie kroki, by z tego nie było żadnego innego re- 
zultatu, poza zadrukowaniem kilku łamów, byle się wszystko 
skończyło na dyskusji. Pomijam to, że dyskusja nie pchnęła 
jeszcze nikogo ao stworzenia czegoś. Słynna dyskusja Lutra 
z Teclem niewiele pomogła ani protestującym reformatorom, 
ani zmanierowanym katolikom. Sposób myślenia i filozof ja 
podobnych Hulewiczowi współcześników, nie ma możliwości 
wpływu na pozytywne budowanie kultury czynem i może 
tylko budzić, albo chęć dyskusji u pokrewnych polemistów 
zawodowych, zawczasu zastrzega się przed ewentualnem 
zdyskredytowaniem się w oczach praktyki. 
Wszystkie pisma literackie i te, które mają robić "kul- 
turę" pełne są tych dysputantów, którzy sobie wymyślają 
lub prawią grzeczności, węszą za popełnionemi przez Prze- 
ciwnika "gaffami" szukając nowych "chwytów polemicznych", 
słowem toczą papierową walkę o ostatnie słowo na ringach 
cyrków kulturalnych, zwanych czasopismami literacko-kultu- 
ralnemi. Demaskowanie tego stanu rzeczy przed publiczno- 
ścią nazwie Hulewicz też niekulturalnym chwytem. Walka 
o rzeczy ważne, o życie, lub wiarę wygląda dla niezaintere- 
sowanej gawiedzi zawsze niekulturalnie, bo walczący o zwy- 
cięstwo, jako o prawo do życia, nie mają czasu przeglądać 
się w lustrze kulturaIskiem. 
Chyba że się uprawia walkę dla sportu dyskusyjnego. 
Na wszystkich polemistów, żądających broni z arsenału filo- 
zofji, jest zabójczy oręż, też filozof ja, filozof ja "chłopskiego 
rozumu", zdrowego rozsądku ludzi pracy. 
W. Praco.ll BoratylłskJ.
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0004_0001.djvu

			Str. 4 


KRA K 


Nr. 12 


MARiAN RUZAMSKI 
Na ...arglnesie leltslu prof. T adeus:.:a Prus:.:lto"ft"sltieogo 
dla od
:.:ylu "O "ft"ielL:ą popularną s:.:luL:ę". 


Prof. Tadeusz Pruszkowski wygłosił odczyt pod powyż- 
szym tytułem w I. P. S. w Warszawie. Znane są wielkie 
zasługi profesora Pruszkowskiego w dziedzinie pedagogji 
artystycznej. Poglądy wynlżone w odczycie, są naogół roz- 
sądne i na czasie. Przy czytaniu tekstu odczytu zamieszczo- 
nego w "Wiadomościach Literackich''', nasuwaią mi się pewne 
uwagi. 
Profesor Pruszkowski mówi: "chodzi o upoważnienie 
artysty do gadania z tłumem". "Artysta chcący uchodzić za 
kulturalnego, tego upoważnienia niema". - Małe zmartwienie, 
istniejące tylko dla snoba bojącego się uchodzić za "niekul- 
turalnego". Dotychczas upoważnienie takie i "atmosferę" 
stwarzali sami artyści niepytając o to krytyków ani kolegów. 
I dlaczego prof. Pruszkowski nazywa osiągnięcie tego zadania 
,nowoczesnem" - nie wiem. Ogół odwraca się od sztuki 
, 
zakonspirowanej dla znawców i ma to być dowodem "niewąt- 
pliwej degeneracji sztuki albo ludzkości a może jednej i drugiej", 
Zdaje mi się, że sztukę tworzyli zawsze artyści a nie ludzkość 
która jest bezprzecznie zdrową, skoro się odwraca od zde- 
generowanej sztuki. Tak, niema "albo". 
"Musi nanowo powstać dążenie do wielkości wśród ar- 
tystów"... ... Wielkość osiągnąć można. tylko służąc wielkiej ale 
ogólnej sprawie". - Święte słowa, zwłaszcza jeżeli są poparte 
czynami. - "Jeżeli się mówi, że dla dzieła malarskiego nic 
nie znaczy temat, czemu wykIma się z malarstwa i rzeźby 
bohatera?" - Brawo! Prof. Pruszkowski tak pięknie napisał 
to na benefis Szukaiskiego. "Ogórki flaszki'" i śledzie, jest 
wiele łatwiej malować, konstatuje profesor. - Słusznie, bo 
aby się w nie "wczuć", wystarczy być pijakiem, śledziarzem 
lub śledziennikiem. Lecz by odtworzyć bohatera, trzeba być 
samemu bohaterem, a do tego" u p o w a ż n i e n i e" niczyje nie 
pomoże. 
Pisze dalej }'>rofesor o krytykach, doskonale; mógłby 
u nas pisać w ...Kraku"..... plastycy "pozwalają się besztać 
bezkarnie, zamiast zanieść gościa pod pompę, lub odesłać 
dorożką do Jana Bożego". - Świetnie! 
Wzywa do zaprzestania walk i propaguje "rajską tole- 


rancję" i "boską anarchję". w sztuce i deklaruje się jako ...zde- 
cydowany pacyfista". - Slicznie. Ale co wart jest pacyfIzm, 
bez poczucia sprawiedliwości i jak pogodzić tolerancję z we- 
zwaniem do tworzenia "wielkiej popularnej sztuki". Jedno 
wyklucza drugie. Bo co zrobią biedni śledziarze, gdy zapanuje 
wielka popularna sztuka? Muszą się wynieść za Żelazną Bramę 
by robić szyldy dla "nawiązania kontaktu ze zwykłym wi- 
dzem" . 
Pro£. Pruszkowski F>rzestrzega przed uleganiem modzie 
francuskiej, ale dlaczego nieco dalej wzywa do wzniesienia 
"łuku tryumfalnego }V Alejach Ujazdowskich". Bo słyszałem", 
że taki łuk istnieje właśnie we Francji, nietylko w Rzymie. 
Czyżby Polacy nie umieli nic innego stawiać jak to co we Francji, 
same łuki, groby nieznanego żołnierza i fotele akademickie 
przodków literackich dla tyłków pisarzy obecnych. Łuk ten 
ma być pokryty, według profesora Pruszkowskiego "wspa- 
niałymi rzeżbami naszych świetnych rzeźbiarzy z Dunikow- 
skim na czele". Cenię wysoko twórczy talent profesora Duni- 
kowskiego. Ale czy to w zapale swym zapomniał profesor 
Pruszkowski o istmeniu niejakIego Stanisława Szuka1skiego, 
też rzeźbiarza i zdaje mi się architekta czy rysownika a nawet 
jak słyszałem, pedagoga artystycznego? A może profesor 
Pruszkowski nie czytał broszury Stanisława Szukaiskiego 
...Atak Kraka"', wydanej w r. 1929-ym. Gorąco mu ją polecam. 
Znajdzie w niej wiele ze swoich myśli przewodnich o wielkiej,._ 
popularnej sztuce i narodowej w dodatku. Gdyby przypadkiem 
znał tę broszurę, nasuwałoby to przypuszczenie, źe powodem 
przemilczenia Szukaiskiego, mogłaby być tak potępiona kon- 
kurencja i stosowanie w niej "środków techniki malarskiej'" 
przez usuwanie konkurenta z pola widzenia, zamiast wyczer- 
niania. To jeszcze lepszy środek malarski. Oczywiście niepo- 
sądzam profesora Pruszkowskiego, by działał "pro pecunia" 
ale podejrzewam, że "pro laude". SzukaIski nieznający środ- 
ków "techniki malarskiej" w obrazie polskiej pedagogji arty- 
stycznej w "Ataku Kraka", wysunął postać profesora Prusz- 
kowskiego i śp. Stryjeńskiego, na plan pierwszy w najjaśniej-- 
szym świetle. 


Z protokołu Sądu konkursowego przy Komitecie Głównym 
budowy pomnika Adama Mickiewicza w Wilnie: "Nr. 2 gódło 
"Topór" przewyższa uderzająco wszystkie nadesłane proiekty 
pod kaź dym względem. Ujmuje naj głębiej w wysoce artysty- 
cznem, plastycznem ujęciu z siłą i potęgą wyrazu istotę indy- 
widualności i twórczości Mickiewicza, wnosi świeżość myśli 
i inwencji plastycznej i uderza wybitną rytmiką oryginalnej 
architektury. Ponadto wyróżnia się wśród nadesłanych pro- 
jektów precyzją wykonania na wysokim poziomie kultury 
artystycznej aż do najdrobniejszych szczegółów. Pewna egzo- 
tyczność formy, leżąca w intencjach artystycznych dzieła, nie 
powinna w tym wypadku być przeszkodą w realizacji pro- 


jektu, wobec wymienionych niezwykłych wartości dzieła".- 
Wilno, 12 listopada 1926 r. 
Podpisani: L. Żeligowski m. p., Władysław Raczkiewicz 
m. p., W. Bańkowski m. p., Ferdynand Ruszczyc m. p., Jerzy 
Remer m. p., Henryk Kunzek m. p., Józef Gałęzowski m. p.,_ 
Dr. Tadeusz Obmiński m. p., O. Sosnowski m. p., Józef Czaj- 
kowski m. p., Juljusz Kłos m. p., Artur Górski m. p. 
Powyższy w
rjątek z protokołu odnosi się do nagrodzo- 
nego I-szą nagrodą projektu Stanisława Szukaiskiego. Widać- 
z niego, że sędziowie konkursowi byli wówczas p r z e k o- 
n a n i o potrzebie realizacji tego projektu. Należy zapytać 
pozostałych przy życiu członków sądu konkursowego, w jaki 
sposób przez te osie-m lat zostali p r z e k u n a n i o potrzebie 
nowego projektu Henryka Kuny.
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0005_0001.djvu

			,


 


KRA K 


Str. 5 


Nr. 12 


I .. m 
O 
.n.en f 


.. 


Narzeka się wiele na obojętność społeczeństwa wobec 
Kultury i Sztuki. Ostatnio w sprawozdaniu T-wa Przyj. S. P. 
w Krakowie, prezes tegoż p. Jarocki dał upust żalom na 
temat braku zainteresowań sprawami kulturalne mi, przypi- 
sując oczywiście winę obojętności, obywatelom Krakowa. 
Daje przykład, że dawniej urzędnicy, studenci, niezamożni 
ludzie za oszczędności kupowali obrazy i studja malarzy, 
z czego teraz mają prywatne galerje. Ludzie dzisiejsi przy 
większem niż przed wojną ubóstwie są albo inteligentniejsi 
i oceniają, że we współczesnej Sztuce nie warto szukać czegoś, 
bo tego .czegoś" tam niema, albo to ludzie :zrażeni i ogłu- 
pieńi przez wystawy i prasę, którzy swym nieskomplikowa- 
nym w tym kierunku, zdrow y m rozsadkiem nie moO'a 
., b . 
wniknąć w sens dzisiejszej produkcji. artystycznej. Cytując 
chwalebną o nich prasę, unikają starannie wszelkiego zet- 
knięcia się :ze światem Sztuki w obawie by ich nieświado- 
mość w smakowaniu perwersyj artystycznych nie była wzięta 
za nieokrzesanie. Okres, cytowany przez p. Jarockiego, był 
okresem względnego rozkwitu naszej Sztuki, całkiem niepo- 
dobnym do dzisiejszej jałowizny i nudy. Tamże nawet 
"studja" były warte, żeby je mieć, pociągały, więc je kupo- 
wano. Cóż dzisiaj mają ludzie kupować? Dzieła profesorów 
Akademji, czy studja akademickie ich uczniów? Pierwsze są 
wytworami epigonizmu przedwojennych kierunków, o dru- 
gich szkoda wspominać. Przy tak mizernym stanie tej "Sztu_ 
ki", nie dziwmy się, że w handlu idą Kossakowie i Fabijańscy. 
Stwierdzając brak zainteresowania Sztuka nie wolne 
., 
zwalać winy na konsumenta. Człowiek ma wrodzoną potrze- 
bę i dążność do dobra, i Sztuka wraz z Religją zaspokaja 
ten jego głód, więc niemożliwe jest, żeby w jakimś okresie 
nie potrzebował strawy S'ltuki. Chyba w czasie nieszczęść 
dziejowych. Natomiast możliwy jest czas głodu, powodowany 
brakiem pożywienia. Wtenczas człowiek szuka sobie tanich 
wrażeń, a stroni i odzwyczaja się od spożywania Sztuki. 
Artyści zaś narzekają na b(ak zainteresowania, usuwają się 
w zacisze odludne, zamiast swą Sztukę zrewidować 
i uzdrowić. 
Był to ciekawy objaw, gdy przed wysyłką prac Szcze- 
pu do Ameryki w zeszłym roku, pracownia moja w Krako- 
wie, gdzie były zebrane wszystkie prace, codzień gościła po 
kilku ludzi właśnie z pośród urzędników. sędziów i t p. któ- 
rzy dowiedziawszy się prywatną drogą, przychodzili obejrzeć 
obrazy i o dziwo, ci niezamożni ludzie chcieli nabywać prace 
pytali, kiedy one wrócą, prosili, by im niektóre zarezerwo
 
wać. Snobizm nie mógł tu grać roli, bo były to wszystko 
dzieła nas młodych. nieznanych 
* * 
* 
Każdy plastyk współżYie osobiście, jest pod wpływem 
i wywiera wpływ swemi pracami przez wystawianie ich, 
ewentualnie jeśli są one wykonywane w warunkach dostęp- 
nych ogółowi (pomnik, dekoracja miejsc i lokali publicznych). 
Najwięcej jednak praktykowany sposób, to wystawa. Sa 
instytucje, towarzystwa, których specjalnością jest pośredni
 
czenie między artystą a pub1iczności
, właśnie zapomocą 


organizowania wystaw. Każde większe miasto ma jakieś to- 
warzystwo przyjaciół S. P., zachęty czy inną instytucję 
propagandy lub 
rzewienia Sztuki. Wobec braku innego 
sposobu pokazan
a swego dor<:>bku, instytucje takie mają 
w swem ręku procz losu artystow, los Sztuki. Od nich zale- 
ż
 ",:łączenie arty.sty czy grupy artystów w kontakt choćby 
mIes.Ięczny 

 ś
Ia
em, od nich równocześnie zaleźy opinja
 
co SIę kwalifIkuje Jako Sztuka, a co nie. O samowoli róż- 
nych potentatów, którzy dorwali się do kierownictwa takiemi 
instytucjar;ni,. n
e b
dę narazie wspominał, mając na celu 
przedstawIeme mneJ sprawy. 
Twierdzę, że sposób "wystaw" jest w niezgodzie z go- 
dnością Sztuki. Wystawa zawsze robi wrażenie jakiegoś 
targowiska, jarmarku, (nazwa ostatnio przynajmniej szczerze 
używana). Moda urządzania wystaw nastąła z chwilą. gdy 
Sztuka, (a w szczególności malarstwo) poczęła odbiegać od 
swych istotnych zadań, kiedy przestała być pracowitą modli- 
twą rzemieślnika, kiedy straciła punkt styC7.DY z religją, 
z którą razem kształtowała człowieczą kulturę. Czy w wiel- 
kich okresach rozkwitu Sztuki, za czasów gotyckiego maj- 
sterstwa, lub renesansowej potęgi, urządzał ktokolwiek wy- 
st
,:y? 
tenclas nikt nie malował niepotrzebnie, nie było 
dZIsIeJszeJ nadprodukcji. Każde dzieło było z kimś z czemś 
. . , 
z':ląLa
e genetycznie, było częścią całości architektonicznej, 
w
ęc. 
Ik0ł-łłu nie przychodził pomysł ani potrzeba "wysta- 

lama . NIkt też nie tworzył bez zewnętrznych przyczyn, na 
Ich tle wypowiadając się, a żródło tej jędrnej i pełnej twór- 
czości leżało w tern, że artysta ówczesny żył, jako rzemieśl- 
nik, a nie jako odsunięty w stratosferę biednego "nimbu" 
artysty, jak dzisiaj. 
Zwyczaj wystaw był skolei pochylnią, po której Sztu- 
ka potoczyła się szybko ku oderwanym eksperymentom 
formalnym, odrywając się od pożyteczności w życiu społecz- 
nem i rezygnując I. przodownictwa kulturalnego. Ekspery- 
mentatorsko oderwane prace można zawsze w y s t a w i a ć, 
t. j. pokazać w specjalnym lokalu, pewnej garstce ludzi, 
którzy do tego lokalu zachodzą przez przyzwyczajenie lub 
przypadek. Doczekaliśmy się czasu, że malarze z każdą ba- 
zgrotą, z każdym szkicykiem pchają się do sal wystawowych, 
przez wystawienie zaś prace takie otrzymują indygenat przy- 
należności do Sztuki, reprezentują, przez miesiąc czy ile, 
w naszych stołecznych przybytkach Sztuki, naszą twórczość. 
W rezultacie publiczność, szukając Sztuki, a znajdując 
śmieci, zraża się. Drugi pośrednik, krytyk prasowy, dosta- 
tecznie mąci w umysłach ludzi prostych, zachwalając wedle 
swego wyznania, widzimisię lub interesu, to co zechce. 
<::ora
 o<:zywistszą j
st. k0ł:l.ie.c
ność wielkiej odnowy 
SztUkI, kto
a J
st coraz mecIerphwlej wyglądana i pośzuki- 
wana. Sta
le SIę on:" z c
 wilą . wprowadzenia zmian we wy- 
chowywa
lU 
rty
t?w z .J«:

eJ 
trony, a z drugiej z chwilą 
rozpoczęCIa wIelkIej rewIzJI l zmIan pojęciowo-definicyjnych. 
Wyst
rczy artystow strącić z kruchych schodków, odziedzi- 
czoneJ po chwale.bnych . prz?dk
c
, do
tojno

i, na posadzkę 
zwy
łeJ pracownI rzemIeś)mcZej I zawIadomIC o tej zmianie 
pu?hcz
ość. Sprawy .
ychowani
. nowego pokolenia arty- 
stow 
lle warto rozwIJać w teorJI, bo ona już się rozwija 
w ŻYCIU. Pracowit Boratyński
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0006_0001.djvu

			Str. 6 


K R U K 


Nr. 12 


I rogozna
i. 


Dnia 2 lIOarc::a zlIDad ..... szpital.. przed.....gr..źlic::ą... 
..... KraL:o"",ie Szc::zepo_leC1 J..reJ. Sila Ko.....alsL:i. 
Do Szczepu wstąpił w 1932 roku zetknąwszy się w Za- 
kopanem z Ziemitrudem Bryndzą, i Ładomirem Baranow- 
-skim. Zacząwszy pracować po wskazaniu mu naszej meto- 
dy, prędko wydostał się ze ścieżek dyletantyzmu na dro- 
gę uczciwego rzemiosła i zostawił kilka prac, dając im 
-część swego bogactwa uczuciowego. Wielki był zapał 
i wiara, która podtrzymywała to schorowane ciało w żmud- 
nym trudzie twórcownianym, przy materjalnym niedostatku. 
Niektórzy z nas, co widzieliśmy w czasie wojny tyle śmierci, 
nie przeżywaliśmy takiej męki, jak patrząc na cierpienia 
i mordęgę tego człowieka, który zgasł u początku służby 
ideowej, zaledwie poznawszy jej piękno, a ciężko doświad- 
-czy wszy jej niewdzięczności i trudu. 
Drogi Siło, będziesz żył w naszej pamięci! 
Szczepowcy . 


Rząd amerykański zamówił u Mistrza SzukaIskiego pro- 
jekt pomnika. który ma stanąć na pograniczu Stanów Zjedno- 
-czonych A. P. i Meksyku, w miejscu gdzie przechodzi droga 
transamerykańska. SzukaIski opracowuje również na zamó- 
wienie St. Zje projekt orła, godła pańswowego dla Ameryki. 
Model pomnika miał być wystawiony w marcu b. r. wraz 
z wystawą Szczepu w Los Angelos. 


. 


* 


* 


* 


W Warszawie z okazji wystawy grupy K. P. w Insty- 
tucie .Propag. Sztuki, wypowiadali swe poglądy na kierunek 
tej modnej ariergardy zachodniego malarstwa w Polsce, 
wszyscy krytycy i znawcy "od Sztuki". I oto dzieją się dzi- 
wy, W "Gazecie Polskiej" Treter patrzy z dostojnym kryty- 
cyzmem na ignorację rysunkową tych żonglerów koloru a p. 
Wallis w ..Wiadomościach Lit." stawia drogowskaz, że przy- 
szłość należy do malastwa tematowego, które potrafi zasto- 
sować współczesne zdobycze koloru i formy. Zmiana chorą- 
giewki ideowej złagodzona niezobowiązującem zastrzeżeniem; 
.zdaje się.. 
I. Jest nieporozumieniem uznawać za zdobycz, sto- 
sowanie i propagowanie pewnej metody malarskiej i zasła- 
nianie swej pustki i dyletantyzmu rzemieślniczego cudze mi 
eksperymentami dnia wczorajszego. Przypominamy publicz- 
ności wystawę sztuki francuskiej w Zachęcie (1929 r.) Czy 
Kapiści posunęli sprawę choć o krok dalej? A jeśli tak, to 
wdół czy w górę? 
II. jest zarozumiałością krytyka, stawiać prognozę Sztu- 
ki i receptę na kompromis treści ze zdobyczami formy. 
Z kompromisu nie wylęgło się jeszcze żadne dzieło Sztuki. 
Jakoś prędko bankrutują nasi bestreściowcy. Normalny 
okres życia "sztucznej" mody. 


. 


* 


. 


Przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych nadszedł do 
redakcji "Kraka" list z Pragi czeskiej. następującej treści: 
Praga, 2 marca 1934. 
Szanowna Redakcjo I 
Zarząd Związku Akademików Mniejszości Polskiej 
w Czechosłowacji "jednoś6", sekcji praskiej zwraca się do 
Szanownej Redakcji z prośbą o udzielenie mu informacji do 
kosztów odbioru Waszego pisma "Kraka", które mamy za- 
miar odbierać. Pragnęlibyśmy również nabyć wszystkie rocz- 
nikiki "Kraka" i inne druki, związane z powstaniem oraz 
z działalnością prądu Szczepu Szukalszczyków od początku 
jego istnienia. Prosimy o podanie nam ceny, za jaką mogli- 
byśmy je nabyć. Przesyłamy Szanownej Redakcji i Admini- 
stracji oraz wszystkim Rodakom odbiorcom "Kraka" gorące 
pozdrowienia i życzenia j aknajpomyślniej szych wyników w Ich 
słusznej walce. Pozwólcie i nam, młodzieży polskiej na obczy- 
źnie stanąć w szeregu obok naszych braci z Ojczyzny, od 
której chociaż oddzieleni granicą, jednak złączeni z nią duszą 
całą jesteśmy i chcemy zawsze pozostać. 
Za Zarząd: 


Malosz Stefan 
Za sekretarza. 


Karol Dziadura 
prezes' 


Wzruszający to dowód miłości Ojczyzny i rozpłomie- 
nienia się żywym ogniem idei, ogarniającym tylko zapalne 
żywicą uczuć, młode serca. Wam młodym a niebojącym się 
podtrzymywać swemi ramionami stropu nowobudującej się 
Polski i usuwać przegniłe podpory dawnej - podajemy swe 
ręce w braterskim mocnym uścisku. 


Szczepowcy. 


*' 


* 


*' 


Panu Antoniemu Słonimskiemu dziękuję za wyrażone 
w Nr. 4 ..Wiadomości Literackich" uznanie dla mego "szla- 
chetnego uporu". Radzę p. Słonimskiemu pójść w moje ślady 
i od czasu do czasu, kiedy ma się ukazać w"Wiadomościach" 
"Kolumna Plastyki", zapełnić cały numer do spółki z as'em. 
Będzie to odnudnienie "Wiadomości Literackich", z radością. 
przyjęte przez czytelników. A mote zechce choż raz jeden 
"mózgom skręconym" jak barokowa kolumna plastyki 
"prostą rzecz" to jest Sztukę wytłumaczyć. M. R. 


. 


*' 


*' 


Szczep wystawiał swe prace od 18 marca do 15 kwiet- 
nia b. r. w Poznaniu w salach Towarzystwa. Przyjaciół!S. P., 
któremu na tern miejscu składamy podziękowanie na tyczli- 
we ustosunkowanie się do naszej pracy. 
jako gość Sczepu wystawiał kHka prac p. Walczowski 
czowski Franciszek. Wystawa mimo ilościowej szczupłości 
zyskała l5ympatję publiczności i wywołała duże poruszenie. 


. 


. 


*
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0007_0001.djvu

			Nr. 12 


KRA K 


Podczas wystawy w Poznaniu Szczepowiec Boratyński 
wygłosił 25 marca w Instytucie Krzewienia Sztuki odczyt 
o ideowej postawie Szczepu wobec współczesnego wycho- 
wania artystycznego i Sztuki. 
ił 


ił 


ił 


W związku z nie rzeczową, a złośliwą recenzją krytyka 
Mrozińskiego w "Kurjerze PoznańskIm" i odczytem Boratyń- 
skiego, Szczep wydał nadzwyczajny numer " Kraka " w Po- 
znaniu p. t. "Artyści mają głos". Artykuły tam umieszczone 
wzbudziły duże poruszenie w szerokich kołach obywateli 
Poznania, interesujących się Sztuką. Łącznie z artystami 
starszego pokolenia i naj młodszej generacji dali oni w licz- 
nych gratulacjach i dyskusjach, wyraz zdrowego odruchu 
przeciw współcześnikom artystycznym, którzy łącznie z kry 
tykami dyktują opinją publiczną w każde m więkrzem mieście 
zapomocą prasy, tak, że walka w odświeżeniu atmosfery 
może iść tylko drogą awantury partyzanckiej i wydawaniem 
własnego pisma. 


* 


ił 


ił 


Str. 7 


W odpowiedzi na nadzwyczajne wydanie "Kraka" otrzy_ 
maliśmy od p. Plater-Zyberka z Nekli, artysty malarza arty- 
kuł do druku. Podziwiamy odwagę p. Plater-Zyberka, który 
mimo niezgadzania się z tonem "Kraka", wypowiada swe zda- 
nie na jego łamach. Ponieważ porusza on sprawy wymagające 
objaśnienia i odpowiedzi, które w artykułach nadzwyczajnego 
wydania były 2.aledwie mimochodem dotknięte, list ten oraz 
odpowiedź nań zamieścimy w nastepnym numerze "Kraka" 


* 


* 


ił 


Redakcja "Kraka" wysłała kartkę pocztową adresowaną 
do p. Józefa Albina Herbaczewskiego na uniwersytet war- 
szawski. Katrka ta wędrowała z uniwersytetu do biura adre- 
sowego, stąd do Wilna i spowrotem wróciła do redakcji, 
nieodnalazłszy adresata. Tą drogą wyraża redakcja "Kraka'
 
uznanie dla urzędów pocztowych Warszawskiego i Wileń- 
skiego, za obywatelską dbałość o interesy nadawcy. 


"OsoLliw-e nar:zęd:zie" W- odpow-ied:zi "T ygodnikow-i 
Iloslrow- ane......" . 


Niepodpisany autor notatki "osobliwe narzędzie" 
w "Tygodniku Ilustrowanym" Nr. 3. 1934 r., zajął się arty- 
kułem "Kraka" zatytułowanym "Coś co oburzy bigotów". 
Oto tekst artykułu: "Wspaniały hymn, Święty Boże, Święty 
Mocny, powstał jakieś 300 lat temu (dokładnie niepowiem 
bo niewiem) i kończy się suplikacjami: od powietrza, głodu, 
ognia i wojny, wybaw nas Panie! Modlitwa wobec bezbron- 
ności przodków aktualna wówczas, obecnie przestarzała! 
Czas byłby, żeby z Pana Boga przestać robić Marysię do 
wszystkiego, Bo dziś od "powietrza" chroni dezynfekcja, 
hygiena i bakterjologja. Od głodu, racjonalna gospodarka 
państwowa. Od ognia, ostrożność, odpowiednia budowa mie- 
szkań, straż pożarna, gaśnica i asekuracja. Od wojny, Liga 
Narodów, konferencje rozbrojeniowe, polityka zagraniczna 
i pacyfizm. A z pewnością jeśli te rzeczy będa przez ludzi 
uczciwie prowadzone, to Istota Najwyższa przenikająca 
wszystko napewno dopomoże". 
Autor notatki formuje swe zarzuty w trzech pyta- 
niach : 
l) "Jak się ma orjentować ludzkość na wypadek, jeżeli 
dezynfekcja, higjena, narzędzie redakcyjne (?) i Liga Naro- 
dów, jeżeli powtarzamy, "te rzeczy nie będą uczciwie pro- 
wadzone"? - Odpowiadamy, że w tym wypadku napewno 
niewystarczy śpiewanie suplikacji. Dla orjentacji autora 
i ludzkości, radzimy pr
epędzić tych co nieuczciwie te rzeczy 
prowadzą, a postarać się o uczciwych. 


2} '"Jak narzędzie "Krak" zapatruje się na usunięcie 
z modlitwy słów: "chleba naszego powszedniego daj nam 
Panie", skoro wiadomo nawet niemowlęciu współczesnemu" 
że chleb kupuje się u piekarza?" - Narzędzie "Krak" za. 
patruje się, że należy usunąć z modlitwy słowa "cbleba na- 
szego powszedniego daj nam Panie" proponowane przez 
autora notatki, a pozostawić dawne "chleba naszego powszed- 
niego daj nam dzisiaj", która to prośba skierowana jest do 
"Ojca naszego" a nie do "Pana". Oprócz tej pańszczyzny,. 
"Krak" chce zmienić pojęcia bigotów, którzy na ten chleb 
niepracują by był "nasz" a powtarzają słowa pacierza bez- 
myślnie. 
3) "Jaka jest w tej mierze bezpośrednia opinja Mi- 
strza Szukaiskiego ?" - Odpowiadamy, że rozważenie na- 
szych poprzednich odpowiedzi przez autora notatki w "Ty- 
godniku Ilustrowanym", zadowolić powinno jego zadaleko 
posuniętą ciekawość. - Dodać należy, że zaczepiony w no- 
tatce nasz artykuł, zaczyna się od słów: "W spaniały hymn". 
To "wspaniały" dostatecznie wyraża stanowiska autora. 
W treści tej modlitwy jest stosunek uczuciowy do Stwórcy. 
Autor zaatakował treść rozumową tej modlitwy, przejawia- 
jącą się w bierności, z którą walczy "Krak", domagając się 
czynnego sprowadzania Królestwa Bożego na ziemię". 
Marjan Ruzamski. 


Polska druga 


Ilustrowane pismo poświecone sztuce, kulturze i sprawom społecznym pod redakcją art. malarza 
W. Dobrowolskiego. - Redakcja i Administracja Łódź, ul. Wółczańska 35, telefon 169-44. 


I 
..
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0008_0001.djvu

			Str. 8 


K 


MARiAN RUZAMSKI 


Moja odpo'Wiedzialnośi za 'Wojną 
świalo'Wą. 


Czy z byka spadł? powie niejeden z czytelników, prze- 
.czyta wszy tytuł i nazwisko autora. Nieprzypominam sobie, 
żeby tak nazywał się któryś z ministrów spraw zagranicznych, 
państw walczących. Nie byłem ministrem, mimo to ponoszę 
odpowiedzialność za to, że Europa spadła wówczas z byka 
i to na głowę. Byłem 24 letnim młodzieńcem, gdy wybuchła 
wojna. Od lO-ciu lat mogłem już jako sztubak, brać udział 
w akcji konspiracyjnej, dążącej do wojny, lub pacyfIstycznej 
l w miarę sił i zdolności wpłynąć na rozwój wypadkow hi- 
storycznych. Mogłem też przyczynić się do nich swą bier- 
nością. Coś z tych możliwości wybrałem i stąd moja za wojnę 
odpowiedzialność. 
Ojciec mój rzekł mi raz: "Musisz się do świata przysto- 
sować, bo ty go nie zmienisz." Uwaga wydała mi się roz- 
sądną. Ja jeden a przeciw mnie WS1YSCY. Więc nie mam szans 
zwycięstwa a ojciec stara się mnie uchronić przed donklszo- 
terją. Jednak przyszła refleksja: Gdyby tak wszyscy ludzie 
chcieli się przystosowywać, jakby świat wtedy wyglądał? 
Refleksji tej ojcu nie ujawniłem, bo z góry wiedziałem cobym 
usłysz
ł.To ludzie wyjątkowi o których mówisz, powiedziałby, 
a ty ani nie jesteś Mickiewiczem, ani Kościuszką. - No tak, 
pomyślałem replIkując w duchu, ale czy im nie mogli ojcowie 
tegosamego powiedzieć, powołując się na wyjątkowość So- 
bieskiego i Kopernika? No i czy ambicja zmieniania świata 
nie stwarza koleżeństwa twórców, przez co są mniej odoso- 
bnieni i samotni? 
W pojęciu ogółu twórca jest dziwolągiem. Przypomina 
mi to u wagę mego już nieżyjącego przyjaciela. Powiedział 
raz, że właściwie za nąrmalnego człowieka powinien ucho- 
dzić święty. A przeciętny człowiek za kalekę duchowego. - 
Bohaterzy to ludzie w hierarchji idący zaraz po świętych, 
ludzie najbliżsi normalnemu typowi człowieka". 


C L a... S I 'Wo. 


Ilustrowany Kurjer Codzienny w Nr. 34-ym, z 3 lutego 
1934 r., poczęstował swych czytelnikow w dziale "Humor 
i satyra", nową porcją skondenzowanego chamstwa. Prżed- 
stawia w rysunku dwu durniów na ślizgawce, z których je- 
den umie a drugi nieumie się ślizgać. Umiejący popisuje się 
i potrąca złośliwie nieumiejącogo się ślizgać. Przy końcu 
tych popisów wpada przez nieuwagę w przeręblę, skąd po- 
grążony w wodzie zupełnie, woła pomocy. Na to dureń 
nieumiejący się ślizgać, oddala się zadowolony z uśmiechem 
tryumfu, 
ostawiając towarzysza pod lodem. - Tytuł: "kto 
śmieje się na końcu". Odpowiadamy: cham! 


MUZEUM NARODOWE W KRAKOWU. 
BIBLIOTEKA 


Sygn. 


Czaso III 3.22 
Nr. 12 


R 


K 


u 


Kolo'Wa«.1izna Ireś«:i i fO.....Y' 
..... »Wiado.u.óśc::ia«:L Lile..a«:ld«:Lc. 
Kolumna Plastyki Nr. 16 4934 r. 


Sądząc z uprawianej w polemikach estetycznych prak- 
tyki należałoby przypuszczać, że głównym celem sztuki jest 
to, by się ludzie o nią kłócilI. Nasz cel jest inny. Jest nim 
torowanie drogi dla odradzającej się sztuki, przez odełganie 
całej tak zwanej "wiedzy o sztuce". 
Pan Stamsław Ignacy vVltkiewlch, napisał obszerną 
książkę pod tytułem' "Nowe formy w malarstwie i wynika- 
jące z nich nieporozumienia". Widocznie sądził, że dotych- 
czasowe nieporozumienia w sprawie sztuki są niewystarcza- 
jące i trzeba dodać nowe. Tą bardzo uczoną i zawiłą książkę 
o rzeczach prostych, przeczytał p. Bolesław Miciński i zna- 
lazł w niej wytłumaczenie dla wszelkich kwestji estetycznych, 
dręczących go. Wytłumaczenie to pomaga mu do postawie- 
nia nowych kwestji i zastrzeżeń dla tego co powiedział jako 
niby pewne. 
"Jeżeli przyjmiemy założenie pierwotne, że istotą sztuki 
jest forma...", pisze p. Miciński na samym początku ustępu.- 
No a jeżeli nie przyjmiemy? to co? Ha, zapewne trzeba znowu 
napisać tasiemcowaty mądrza,cy się artykuł. - Następny 
ustęp zaczyna od słów: "To określenie formy nie jest jeszcze 
dostatecznie jasne". Wierzymy p. Micińskiemu. - Ale są 
w artykule i pewniki. Jeden z nich: ..mecz bokserski jako 
temat w niczem nieustąpi Racławicom". Hm, powiedział to 
ktoś już wcześniej: "DzIś Sobieski mias na Turkach tępić 
miecz, pojechałby do Stambułu kopać mecz". Tylko że Boy 
kpił, a p. Miciński stara się mówić poważnie i objaśnia ..na- 
pięciami kierunkowemi" Witkacego, równość meczu i Racła- 
wic jako tematów sztuki. - Drugi pewnik p. Micińskiego 
wzięty od Witkacego to ten: "Dzieło sztuki będzie tam, gdzie 
zacznie się przewaga samej formy nad uczuciową treścią". 
I świetne podał dwa tego przykłady ilustrujące tę przewagę: 
"kupa śmieci" i nie artykułowany ryk". W nich jest istotnie 
przewaga formy nad uczuciową treścią. 
Dalszy pewnik to już zdanie Cezannea: "Malarz maluje: 
jabłko czy twarz są dla niego pretekstem dla gry linji i ko- 
lorów - niczem więcej". Dla Cezannea, tak. 
Pisaniny tej p. Miciński nie żałuje czytelnikom ,.Wiado- 
mości Literackich". Należy podziwiać ich cierpliwość. I to 
wszystko na to, by w końcu artykułu dojść do wniosku, że 
treści bez formy, a formy bez treści, niema. Tylko, że przed 
przeczytaniem artykułu p. Micińskiego, większość czytelników 
o tern wiedziała. 
Na innem miejscu p. Boratyński rozprawia się ze spor- 
tem teoryzowania o sztuce. - Dodam jeszcze, że według 
sposobu myślenia p. Witkacego i jemu podobnych, człowiek 
to byłabyanatomja, iizj 010 gj a, układ molekularny i t. d. aż 
do psychologji. Tymczasem to są części składowe człowieka 
ujęte dla pewnego celu. Anatomja jest pomocną dla chirurga, 
gdy pacjent jego nogę złamie. Ale dla chodzenia nie jest 
potrzebną. Taksamo mądrzenia o treści i formie nie są po- 
trzebne dla organizmu sztuki, która żyła tyle wieków bez 
tych mądrzeń. Nieprubójcie stwarzać życia w retorcie. 
Marjan Ruzamski. 


\, 
"' 


, 


Wydawca: Sczep Szukalczyków herbu ..Rogate:Serce"'. - Redaktor odpowiedzialny: Jerzy Baranowski. - Adres Redakcji 
i Administracji: Kraków - Topolowa 8. P. K. 0..412.265. - Odbito w Drukarni Literackiej w Krakowie. Plac ZgodY 4. Tel. 146.13. 



""\". 
 

 
 
::I ... - 
\ tt-łł" l: 
'A. .:ł 

 "'" .
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0009_0001.djvu

			j 


I 


l 


J. 


1-., 
... 


" 


'\ 
, 


.. 


" 


NADZWYCZAJNE WYDANIE 


"KRAKA" W POZNANIU 


l' 
KVVIECIEN -1934 


CENA 10 GR. 


.. 


DYNGUS KRYTYKA "KURJERA POlN". 

 \ 
Z ta!k.iJemi OIdpowi,edzi.aan] jest zwficzaj zwracać się wprost da caJch Szcrepowcow błędów foirmabl;ych, c L y n l z a r z u t, MD!C- 
przeciwn-;.ka, tytułować: "PaBU MI'OZIlliSkiemu w od!powiedzi« itd szny w swej złOŚlliwości, ze 'W'łaśnie n i-cm a t a m b ł ę- 
li' UiIlliesz.czać artykuł, jaika 11st otwarty, w prasie. Tego lIlie mogę .& ó w, bo ,pra'Ce młodych a'l"ty51tJÓw w i '11 n y b y ć 
 Qn 11 e c z n i e 
:zrobić, bo mi w "Km jerze Poz:nań.<111« Illie .pnzyjmą 
OISU przeciw z b ł ę d a m l, !bo jemu jeSlt to potrzebne 00 wylka.mnia U\rojonycb 
'ich II1aczelnemu rcC6l1zen't:OWi, a. w .,Dzienni\kw Poznańskim« suxlZi sW>ych stron T.rystawy. 
odpowied!ni'a kl'ika artystów z p. Lamem na czek Nie myśl-ę za- Mbo ,,:n i oC m a kOlI Q r u", te, isf10ty (jego) ma.larstwa, więc 
Wlracać czyreliniikom i- lefu łat ",'Ccenzjami, które ukazują niaJch W1Z1"dkowyclt ,,9mi.a.ło 'rzuconej .plamy 'kolory9tycznej«. 
Imę w n.aJfPOpula:miejszym .&ieumiiku IjX>zna:ńs'kim. Na.ojrwyższy czas Gdyiby IP- MrozrnJk:i, podJejlIDując się odpowlicznoścl Q prą- 
mlenin1y1m od ich WY(jbraże.6. o s:z:t1UlCe, przylepiają ośmieszające ,ta- dach w SZtulOe c:z:y też o praCy' a'I1t}'I9t6w, a n
 w cdach obrony 
ibili'czki 'l iPrort:d
cyjn:ie r.aJdzą twÓf.cZOŚdi l aJltystycz!nej pł'y1n
ć takim, staJryCh przci:ytycl1 kilerulnlków, _ 'tX> Iprzedews'ZJS!t:kiern witnien po- 
jtalkk oni uznają!, ikoryrikielm, zaJchw3il a jąc tyUlka sw6j j. SWOlJCh kr.ew- uczyć czywl'ników o tern, Ż e a ,d p o w i, e d U1 i '.k i e m ik o lOT u 
!I1JLaik6w 
&eowych tcźmy np. osta'tmi.ą 'l'ece.n\Z,j<; w ,,Kurj. POZiI1;.« z "KUirj.. POZiI1.'< Z OOia 22 lc,tego br.) jest omarwLa.11a! komPOZycja 
dnia 25 ,maiJX<1. PonVew.aż p. Mroziń\s
 nie m6gł wy;naJloCŹć 'W pra- g>raf1lCZln.a!p. Mińskiej - GoIlińSkJiej !pt. .,2JwyIcięstwo 1Jeclwki"., kom- 
[)a
 
 32:L 

 ."104- 
- 
 
 
=- .I 

 
 

. .,,
 


, 


"" 


.J. 
, 


'I
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0010_0001.djvu

			NADZWt'CZ'AJNE WYDANIE ,,1( RAK A" W POZNANIU 


STR. 2 


pozycja wyljjlttttie 'treŚciowa ".literaJoka". O wwo! P. Mroz.iński ra- 
czytł w.djI'ZJeĆ' 
 il1aI tytuł i d!om
eć się '000 chodiz.t 
jęclowo. Oytujlę 
wy'Jątidk reaen:zji doołowniJe: 
W "ZwycięstwiJe tee1m&j" lzestawia al1'ty
a wlSlpółcz,eSt!.1;y 
.do:rubek tecl1Jn:iki z IpralCą na ro'rł, w życi\! .co&zJi.ennem. Sta.'IlJo- 
wi to rio dfta Ip<>'SIta.ci ikoMooej sy;mboli:zuj:}ocj .,techniłkę". 
W tych ,.,zelSJ'1aiwieruiaJCh" nie q>ILam, a t'rIeŚci'OwY'ch elettn.e11't6w 
i symbok'Znych posItaJcfi ..ł
'ter:aJtuJr!ka" ulie raJzi lP. Mro:zi.ń
ilega, ba, 
nawet ją 1pOt'UJln.i tłumaczy pubJi'czności. Tyłka u S'Z!czepowców 
ona. jest takim grzechem, bo Dni sami głoOszą powrót tr.f'Ś.ci do Sztu- 
&.i jJako waJriUl!1idk od/rodzKm.ia tejże, w:ięc 'konieaZ!ll
e z teg<>trZie'>a 
ukiUĆ za.rzut. Powyższy tprzykiad! 1!J!1'e jeólt jedly1ny, al.e nlie pora mi 
się haWiić w wyikazYWail1. l ie s:przecznOOcl p. MrozińSk'iego. 
Nie będę 5lię :rozPisywał, że nai>'m tlr:e1ŚĆ jlest zbyt mł:odJzieńcza 
'j jako 'taka zb}'1t serdeczna i 'W1Zd
osIła (czaJSem oczywiścl.e z !prze- 
sadą, TZCICZ nia.nibiona) więc d[a zblazO'Wa.nJegoO 'wystawowem 
pływaniem po Sztuce umysłu p. MrozoińSk
egoO n
Clpojęta. 
P. Mrozińs1ki rliumacz:yłby si'ę, 'że 'kompozyx;ja wyżej wspom- 
mana p. Mińskiej - Goili.ń.skieJ ,jest utworem @raf:i,cZJnym (jalką tech- 
Ihi.ką była wylkęciem używanem 
w okr.esi,c dJekadencj.i, z IczaSlÓw haSŁa "sz;tuki id
a sztuki". 
Prz.emysł.ówki', z ,pow'Odu .swpnia- wy'kszta!1:ce:nia prz.yjmowa- 
llych kandyid!a,tów Iniiesł.usznie zr6W1na.ne ze sz!k.ollliioetwem Śinedn5,em, 

ą L\JZ'tJUki iSlt'Osow.a.ne}. .o i'ch pl1og
amilC nie będę ślę rozwodz.ił, 
baby il1as tJo za.prowadziło za d!alleko, U1.ad\mieniam tyJ!kQ, że j.est on 
niezwylk'le mąnJr:ze 'i młocllo pomy
 aU1y 'i wychow,uj1e nam d'zi&nych 
'l'ZemieŚ'lnijk.ów - artySlt6;w, !którym zawd!ziJęczamy pllękno wlipół- 
cześnycl1 clio, oikien wystawowych, Wil1lętJrz, 'wycllaWiIlJi'otw księgar- 
sko-graficznych it& Przemysł artystyczny ode.rwaił ,si
 od swei 
sioOst'ł"Y, SDtulki czystej, bo mu przcSI'Z!'kaJzała swą, neU'ras.tenją., qpa'tił 
się we&e wymogów wspól1czesnego, techniczn'ie w.spaniarle .roz.wini
- 
tego życia, ° log i k ę m a It ,er j a .ł u i' ,ddhrze mu si ę wiedzi.e. J eŚE 
mu co za
rai<1l, to chyba ibałwo2hw.aJ1.SItwo właŚnii,e materJa,łu, t
h- 
[}.
z.nłości, któ1"ettn'll jedlnaJk t1il
]ą raczej 
dJnos1!ki o iprz,e:roonię- 
ttym 
ntelekcie, a wycilCńiczOIncj rasowości, więc Ipos.zrwankDwanc na 
zi&roOwym 11'0!Zr.są'<ł!k1u. Ni.e-pr:z.e-lkszt;tlcony ma'1Jerjał m
o!d'ZieńczY'o - 
który wSJtJępuje do przemysłówek j
 rękojmią, ŻJe 'ten dział SZJtuki 
Itlwail będJz
e się ,diobrz.e łro:zwfija1. 
Odlw.rotni.e przedlst.a'Wti.a si
 .rzecz w a'kadlemjach. T a, m ID ł o- 
d z i e ż u 'C.Z Y s.. ę S t lU dl 
 6 w. Corocznie opUSlZiC2'.a ją a!kadle:m}ę 
gromady ,UICZ'l1ÓW'
 ikt&z.y ailbo dai1ej sltUdjulią w 
1t11n'}'lCh zakładaCh, 
albo muszą s:zru&ać zarobku całkiem gdzieinJdZ>i'ąj, na pOiczde, J1a 
profesorze ,rysunków, czy w innych ibiuTa-ch, .oddając :po 
amator
 woLne ahwik !pracy 1q-tylst}'ICzne>j. Pod na"bwą $tJudjo- 
wanta 'l"OZIUmi.em dIosłown,ie swdJjlUm ,aktu" maJrtwej. natury łub pej-- 
:naiu i do9l:o:wn:ie .tYlko tyle potu"afią1 .u!koń'CZ,elt1
 aikC1Jde:mocy. Przy- 
1cladiem dosadnym n
euctwa, jaki'Otnu hOł!d\ują aikadlem:jIe jest faJk.t 
jaJki się Zicliamył w Kralkowie, Że jpew1ien malau-z, mój zn.a'lom}'1, po 
sI1rończ.eniu 5-ciu łat akadelmji 'POszed
 na lPiet'W'sz:y 'routrs pI1Ul11y- 
ł.9łówki, by 
ę wcel
cie !Czegoś nauczyć. No, aJ1e ule chcę się paJSrtwić 
nad tem
 :rud!eramJi cbybion'ego systemu wychowa'W1c:zeg'O i wra'cam 
&0 rzeczy. Po&tj'l{ !trZy ogólne wytyc
ne wychowawcze: 


w cz e ś n i e j., b e z m .o d e 1 a" z t r e ś .c i ą n a tC z e l .e. 
I. Zaczynamy się kSlzta1kić w 
,Sz
uce", a właściwie powinno 
sl'ę mówić ".rzem!oś11e" zapóźnD. By ,d!os:tać 
Lę dio a!kackmji, Itrze- 
ba młeć mal1JUitę, rrZJdba p
jść przez pot'\Vorny korytarz gimna- 

ju!IIll, pr:bdłaJdiowany !ll'l(
żYJCiową ?:łwu\kowością pod'awaną 'W dk1'esie 
doj,rzewania, stawail1.Ua się lOZłowli e'kiem, ki.e.dLy jest l1a1jwłaśd wtylIko to, co jest potrzebne, a nie to, ICO przewiduje iprograTll. 
Konieczl11e tU' jest ob:a li e!ll i e powszechruej 'P lot 'k 'l 'O .ta ie /11- 
c i e. ROIdz.iJce daJI
by dzi,edko lt1a artyst
 - mal3Jrza l l:ub rzeźbiarza, 
gdyby wiedziel

 'że hę
Le mia!l:o taki ita'lent, ja1k Matejko. T a 'l.e n t 
w t e m IP o 'j i( c i.u n 
.e i oS;t 111 i e j e w d z i e c Ik: u. Są !tJY.\Iko uzOOl- 
nieni
a-, skłonności, które kultywowane ,i :roZiWinięte olbrzymią pra- 
cą doprowadZają do .,taLC!IlJW", czy "getnjuSZJu". Te zawsze uzna- 
wane są za. 'taMie .dopi.ero przez pokolenre nastJępne lub w późnym 
wieku nigdy w Icza!sJie właŚclwq &iała[ności. W i ę c j a'k n a j
 
w c z e ś n i e f! 
2. P r e ,c z 'z Iffi o id! e 1 em! S'Złtuka, ulhieu-anie we formę, po- 
staciowanie swoi'-Ch w.i,erzetl li tęsIki£loOt, niema irti'C w:.9p6lnego z na- 
.tJulrą. ZaIleżmość :artysty ocli nat\.Il"Y stądi się wywoOdzJi"ż.e aby być 
rozumianym, tr:z.eba używać symboli, pojęć phwl1}'cznych, logI-ki 


... 


, , 


.. 


"\ 
I thl 


.. 
< 


'. 


r 
. , 


, , 


., 
,j"1 



" 

 :. 
 



 


"'-"1 
I 
I 


" . 


, 
t 
\ 


,- 


, 
\t.... 
, 


, 
:il1;! 
',j,,'t 

 


. '\ 


.'. 


.' 


, - 
, 


i 
Ij' 
.
		

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0011_0001.djvu

			STR. 3 


NADZWYCZAJNE 


WYDANIE .,K RAK AC', W POlN ANIU 
. 


" 
> 


świad"ccien.iowej i per
pektyw'icz:nej, WZ!ię1JY.ch z natury ldil.a ooiląg- 
nięcla iłu
'Y, przestrz.ennej,co je&nak pami-ęciow.o pracujący a;rty- 
sta zmienia, .upraszcza i cr:Ównoczdn1e fS,'t)"1i'ZJUje. Natura jełi> tworom 
Boga, czy jaIk tam kto .uw,aJŻa i .ffiaI swoJą, IPI'IreI'Iląd!rą. wiecznie je- 
,dnaką Qoglikę. Zaś d:z.ieła Szttki są utworami człoWiłeka, IkitJ6ry łowości 
styIlist)"Cznej, naJrzucajątc młodemu cWopalkowi po11'ęuny naturalizm. 
Na ten nawraJfizmi, w historji Sztuki zwany niesłusznie realizmem 
z:b!;;:omH sl-ę kiedyś, a było to ,dawIno u sChyLku Renesansu, jak'i5 do- 
:bry majster tedmi'cznry, nie mający ,nic .do powi.edzenia i tenże za- 
czął imponować h.ldiiom pra.Wid!ziIWOOcią naślaJdownkzą natury. 
3. Tr,zeloa w SztJUice iPrzywrocić obywatelstwotmeŚci. T'1'eści 
w SZ1JUCe przyłejpion.o .oŚmlieszającą ,etykietę .,li,t-eraJtury" i Iktokol- 
wiek proou.jt; zerwać tę ill1I1qp1kę, ZJgiS,ry z!}'ISku je OplU jlę zaJcofańca 
'lub cliasnego zaścia'Il!kawca. Me skąd silę to wzi,ęlQ? Stąd, ż.e 'l'ze- 
mi.os1.o maJars'kie ib)'l1o ,teŻ UIŻ'ywane ,do podJdawania 1czytelnikowi 
obraz6w opisywa.ny:ch zdlarzeń i jalko ,takie, iJU'straJcjie .osobno 'bez 
tebtu J1Ji'e były ,Zlt'ozU11Ili.alłe. Ma'la:rz był tiu ,poś.r.eclrlikiJem wZJglęiej !pO'IńliThę, ibo byście 
rzekli, żem 'Za młody j że 'tO nie mo;a rzecz. Jest to jednak spra'Wa 
:b.a.rdziej nas 
odych oIbchodlzą:ca I!l1itŻ ,zawodowych ,teologów, bo 
.dla a1Ja.S aest spr3JWa organizacji 
iW'ego życia. JeŚl'i ,chodlzi Q Sztukę. 
to kan.sta-r:u:ję ty11!kQ, że dJ7Jjosiej>SZa t. zw. "Sz,tuUca reil:igijl11aC< nIema 
senSIU, !bo jest to Sz'tulka '1:
tycznlaJjąca. pojęcia, w !km6re artyści 
!Pf'Zewa:2m'i.e nLe wienąJ, więc o ja.ki
JIŚ ISizlCzerości :nie mCYLe być mo- 
wy. Ta wSIpÓkz.esna sztuka rcli.gij1la istnieje d1atego ie poproca. 
:K:łida wielk
 Szwka wytn'ikła z wiary, a więc szczera, od- 
zwierciedla 
- przelka'Zuje potomnoŚci iCaJ1\kowitego cza:owieka, ród 

 n.:wód dianegQ .okresu 'Życia :lutysty n'aJrodowego. Art)ZSJta ,dla, .oczu IVMp6łżyjąc'Y'ch jest tWÓrcą 
't)'1lnm wlła51l1ego styilu, a dopilero Ikh pokrewieństwo, wY11'i!kłe z 
wsp61noty !przekonań, urolbioruy:ch w okresie lksz.tałceniJ.'a sj.ę, może 
dać szerszy ik,rąg sty'IOW')", a pokr.ewi.eństwo i wpływ 'Pokoleń jed L 
nych' na drugie stworzy IPdllsQre dbJilCz,e Isry[OWC. 
W t ę iC 'P o j 'ę c i e S 'Z ot lU' k I n a r.o -ci o w e j S'P r o w a- 
d! z ,a 'ID ci o .d e f i n i e j i s t ya u p o l s k i e g o,' który1by 
nosił ,cechy wi,erzeń i ,chalf'a:k!ter>U r>o1arow. Styll taki za- 
,czynał się tworzyć, boć prze:cież w pogańskiej prz,eszłośÓ 
mi'e1iśmy wm'SIIle wierzenia, kror,e razem z maJter.jałem dyk- 
towały ówcz'e5ny:m .arty:stom r.ozwiązanie architektury w po- 
staci budbwnictw:a ,gpntynowe'go, w !1'z,eźbie, posąlg1 lboi'lOOw - 
światowirl'6iW. Rozwój tych wierzeń i 
'2!t'Ulki zoSJtaJ przerwany 
wprow;adlz.enj.em wysoJki
o i wyksZitałconego j!Uiż w system teol.o- 
gi1cZiny cmzeŚci;a:ństwa, w ,tJrOIP za ; 6,rem przyszły :najazdy wszel- 
kkh obcylC . h sty:lów li maniler, ikt6 e przetwarzając każ:dlorazowo 
:gięcl\;ą ,duszę słowiańską, ISltw'Orz:ył na pewn}'\111 nawet poziomie 
S.Z t u k 'ę w P o ls c e, a n i c .s z 't.1ł!1k 'ę IP olts,,k ą. Sztuka przyszJła 
clio .11Jas, a nie my oosZlliśmy ,dlo niej. ; 
Czas zacząć praJCę n.aJa 'zagro.dzeniem drogi Cibcym wpływom 
db .11Ja:sz
 ku:ltury li zacząć budować £undannel1Jty pod prZY6::zJy styl 
polski. Mo!ŻJ,jwc ItJo jat jp!rZieZ wy;ralblLaJn'ie w mrodlz,iciy poczucia 
.róWinowarrroś.ci czlło'Wioczeji z in.nemi lllaJrodami i pieqęgnowanic 00- 
gaictwa r,asowego, 'Przez pOiG>trzf1111)"Wan'ie w It
j., zgłasza jącei się db 
s:zJkół, zapału .Jio SZt
i" cz:y'l
 wiary w Is,jldbie, Trzeba młodzież 
rpopycha,ć w ,rOZWo.jU w tym ikien:ItlIk'l1, w ikt1Óry.m ona IChętnie dą- 
ży, a nie negować jej pOif'yworn, nie stUldzić zarpał.u ironją własnej 
chybione; dojrzałości 'i nic zmuszać jej do bezuży-tecznYlCh s\tiUd
ów, 
'którym się każdy młody 'c:zJłaW'j
:Jk zaws'Ze 'instynktem samozacho- 
owa wczym ,sprzedi,wi,a, ,a wtkońcu ,Ullega, wierząc starszym na sławo 
w ilIDioę IpOs'łu.

eństwa. 
Wszyscyśmy z,amłodu zaczynali 'pl"a'cę od 
t 'r e ś c i 'i er l a ,t r oe ś c i, tej właJŚni\e przez in-religant6w Zwa- 
nej ",literaturą". Tylko d!la>teg<> ita!k m
łośnie opracowali
'Y nasze 
pi.erwsze diyqeta:ncMe pra:ce, pootaciujące bdhater6w .naszych mło- 
,dych seoc, p()lfywaaa :nas nasza ZJdJctLność do idieaJizmu, wpływa'Ją- 
ca z n-admiaru 1: I CZUĆ, >1'oozącyoh się z fizycznej pełni rOZlpOCZY!1la- 
nego życia i wyraz tJemudawa'li&ny w pracy. Potem dopiero w aika- 
diem;ach przyszły pi'erw1s>ze roZJcza:rowan
a, ikiedy fa:łszyw
 peda- 
godzy, :profcsorowie, sami !bezradni wdbec U'święconego SYiS'tetnu 
mod1elarslkieg.o, zamiast ll1	
			

/bmnk_czas_iii_000322_1934_0012_0012_0001.djvu

			Czas 


322 


NADZWYCZAJNE WYDANIE ,J( RAK A'" W POZNANIU 
, 


ce -z.a
ze chodziło. SztJU!k.a. 'd1a,tego jest najwyższem i naJtr1.1idniej- 
szem z 
m:iosł, bo np. ,rM1an musi rownoczdnte mymeć i roz.wią- 
zywać w.
k zad:a.ń, wydOIb}"Ć przestrzeń i skomponowa6 płaszczyz- 
nę: w:Y'
aZ1ć 
eść 
 z
an. okd1or lM. Tytko zaLeży ja.kiemi spo5ob.1- 
Iffil tudjach«. ZagranJ'Oę pora jecW, gdy się ma tksz:ta.ł- 
IOOne j.ako tako swoje pogl
dy i pojęcia q, dużo pracy za, sobą. W 
porównaniu ze WSJpÓłcz$no$ćią 2'1aChodIn.ią &est
y wsp8JrÓwn-i, 
a bogatsi w ro, że j:a.ko narodi młodsi. TyliIćo :poz:w6lmy naszej mlo- 
dości wypowiedlŹ1eć się, .3i nie małpujmy CUJd.z;q 9taTszej prz.ej:rz:a- 
łood. Nie 
a6my CZ3.SiU na zw'iedzanie 0UIdzyc!h \kultur, bo 'kto ma 
-ck4Żo &o 'poWiiedzooia, nfJJema CZ:aJSU na lpo&róże. Temu pilno je9t 
do pracy. 


* 


>1= 


* 
Powyższy 'reterat wygłio
Hem w nie&zie:lę dnia 25 marca br. 
w lokalu "Instyt1Utu' Krzewi9ia; Sztuki« w Poznaniu. 
W &ysikusji zabierało gros 'sbsz:nie I nid:usz:nie kilku 'Panów, 
mimo że właściwie zas:-rz.egłem się, i1Ż: referatu nie wy;
siłem d
a 
dyśkusyjnych koz!io1Jk6w, tyI1ko sprawOZ1dawczo. ZgÓt'y bowiem 
Wti.edziałem, że 

'UlSja &o nfcz.ego n'le doprowad'zi. Stus'ZJ1re pod- 
nosił gfus p. Dołżycki i lP. dyr. Maszk.owski, Że do Francji jedzie s.ję 
s1JUld'jować tę ciągłość kuiltura1ną, 'P'rzyczem trzeba. sp1"()/'otować, że 
to pow
nno si.ę tam studljowal, .cle w Paryżu jest: 1:0 nie
iłycl1an1e 
rruJdlne db odgrzeba,nia pod wal1'stwą międzynarod!owizmu ShrocZ- 
tuego j' drz.iwa.ctw kierunkowych, w wir których w\pada ikatŻJd'y świe- 
io 'U'Pieczorny "akaidem.iczek.". 
P. LaJ!1l sHGł się na ki1ep5\1de .dowcipy, ratu)ąc swoją. kosmopołi- 
tyewą r,eputację ironją. Wiadomo, że ta ostatn;a jest bronią naj- 
słahszyCh. Gdy nie pozostaje nk innego, gdy brak ar,gumentów, 
na jh:.twiej jest ośrn1eszyć 'P'I"Z.eciwnika. Może pod tym wz.ględem 
p. Lam podać ręki p. Mrozit1S1kiemu.. Ktpiny są dla naos cMeibem 
powszedni,m, i ze względu na 'ich pochodzenie nic sobie :z nich już 
odd!c.za pensji profewrskiej, więc we własnem mniemaniu 
pedagoga, oburzyło 'to wtrącanbe się nas młodych w sprawy swoje 
li raczył mnie łaskawie "poikkipa'Ć po ramieniu" 
 zapewtt1ić, że za 
I
 lat pewno 
 się śmiał z w5p6rcze.snych swoi:ch wierzeń, ra- 
&z:ąc mi, Żiebym dużo czyta! 'itd. bo powyższy referat był stekiem 
nonsensów, nie trzymał £i.ę logiki. 


STR. 4 



 radlę <łzie sporxąodzałem od strOny l:qg.tkulistwa formaLnego., a dla dama 
wyrazu moim prze!kona.nłom, odbM 
>ę w łu.Sf'.rze 'U'IIlysłoW'OŚci p. 
PapCe ta:k lcloaczroe, że zasłużył na jego ,,!kuiItUira:lne" por6wnan,i;e 
do steku, to nie moja wina, iż p. Papce ma 'lutsro «1II11ysł:owe pod-- 
m3J!owane e111a.1ią wątJp-liŚ 
rona 
musi bytĆ wIDna. Ciekawe jest:., że 
.nni p<1!tlowie, zabierają.cy w.dy- 
skusji g1łos, mimo ni-ewykslJta:łcen'ia w ,logice forrnaJ.DJej (.zaibiera.l
 
głos sami arryki) dota'!'li, choć nie we wszy'£tktteJn, 00 :treŚci od... 
czy tu i jem; ataJkowa1i
 to atakowa1ł momenty, 2Jgodn.e czy niezgod:- 
Ot' 7 iclt pojęciami, w każdym raz-ie momenty istotne. 
Charakterystycz:n.e jest dla p. Paipee 'L'jjmowa.n:ie referaJtu ze 
strony budowy logicznej, a zatten1 ze strony for.ma:.lnej,. Przwomnę 
mu pewien C)'!tat tak przezeń urzędowo widbionego MMszałka P.ił- 
s'U!d!51Id ego: 
,,1 niemyłną gaśnienia cechą jest wymiera:n:ie ttcici, 
,a, wuOsI; zna'CZerl,ia formy. Zjawia,l.9i-li W'f1edy, jakgcliybyabe- 
;racja myślowa, jakgd'rby wykoszJlawiooie dluszy ludzkie; ,clio 
tego stopnia, Że czIowiek poważny błam-t'lI11 s
 staje i o tre- 
Ści każdej pracy zapominają\::, czepia się formy
 czepia się 
literek, nawet nie sł6w... 
(Gai'nącem'UI Światu., 1929 r.) 
Czyn jl żyde M3Jrszałka Piłsuds1lóego są ooJ1wi
 wartoŚcią 
wychowawczą, o czem roz'W'Odzono Się na osta tnJim "Zywy'rn Dz.ien- 
ni&rut', are &la .młbdzieży, a nIe d'!a mięczak6w iill.lteIek1tualnych 
typu p. Papee, 'którzy myśil
 i idee widlk1ego wo&a miętolą 
po wszystkich aka&emja!ch i okhodach, tyllko ith nne SJtosuj.ą w 
swem życiu. 
P. Papee w całości swego jadowitego ,
OOcUlI1ia« mnie przy- 
hrał pogard!liwy ton dloŚwiadlczonego (w.dys\kutow3JItiu) a'U'tOrytetu, 
IklepiąlC mnie po .ramieniu
 ot, ja!k młodego niedfo.świaidJczon.ego chło- 
p3Jka (co za l.92:1ko&., źe nie byłem jego uczniem), zauważając na 
końlCUl, że .wrorom z gimnazjum tak mało wyniósł" to chyba &ltnim uczniem, a mogłem być łaitwo ple'rWszym 
i ma.lt'urę z,da!łem mi'Qdlzy pierwszymi. 
I d1att1go w1ła
?e wys
ąpi,łe:m przeciw gimnazjronej kdowa- 
cimie, jeśl'i chodŹ!: O artystów, bo 'teraz prZJdkonuję sioet, ilem sd 
zmarnował nadJa.rmo, 
dy wid'.zę, jalk daleko w pracy ISą posunięci 
Iko1edzy, którzy OO11nęli kolcusty &ru.t gimnazja1ny. 
Co do ła£kaw.ej wyższości, z jalką mnie p. Paipee tJrahuje, mam 
tyle clio tporwibdizenia, że ona jest dowodem mojej przysdej r.a;cji 
wynikłej z młodizl,eńczej mąJdirości in.s:tynktownej, tak j.a!k wyż- 
sZoŚć p. Papee jest zn.ak1em Stalrczej sklerozy .umysłowej, b6r.a wo- 
:hoc wszystki't:'go, c z e g o n i e m o ż e o dl c z u ć, winduje się 
IliaI piedelsttaJł powagi, by mÓc zgÓry spoj.rz.eć na zn l ienawilClrzO!11ego 
za młodzieńczyza'Pał wroga.. Hej! Ta,ki' pan nigdy nie 'będ!z
e wie- 
dział, co to znaJOZy m
eć 25 lat, głowę pełną wid!kich zami>a:r6w 
i S1eTce, kt6reby .chci.a:ło w sob'i.e cały, świat zmieścić. ' 


z góry zaprzeczam wszetkim ,ewentu&ym prz'Y'PUSZJCZediom, 
jakolbym przy wydlaniu tej :dlotki, a SZCZJególnie przy Italk'iem :usta- 
us.nkowa:nfuJ się Ido miejscowyCh. waru.nków. (nip. w stosunku do 
Towaorzys'TW3J Przyj. S.P.) miał być pod czyimkolwiek Wjpływem 
i pol
ać na cudzem zda'l1'iu. W. Pracowit Boratyńskl. 
* .
 
* 
'Pil"oszę PP. Koleg6w, Czyteln'lków, solidaryzujących się z na- 
szą ideą o nadisyłan'ie aI'ty:k
6w w bezwzg1ęd'nej formie, 
piących 
ł
JdactWa naszego życia artytstyczoego, do "Kra!ka" i: dalszy.ch 
wm$. I 
Adres: W. Boratyński, ul. Słowackiego 29, m. 9. Poznań. 


WYDAWCA: ZA SZCZEP SZUKALSZCZYKÓW 


DRUK! 
OPŁATA POCZTOWA 
UISZCZONA 
GOTÓWKA 50% 


"R O fi A TE SER C E" - W. BORA TY N SKI. 
JWP. 


.,..,
 


c Z C lON K A M I D R U K A RN I "I' A KŁA D O W E J W P O Z N A N I U - P I E KAR Y 20-21 - T E L. 25-60. 


u.
 

 \ 
 
!!! ..- 
.. - 
"- 
., '" ..." 


l"
 
I 


" 
t;< 


r. 
r 
, 


, 
, : 


... 


. 1r' 
,,'